PREMA

Moderatorzy: Autor, sueno, Daniel, Sirek1

Awatar użytkownika
Autor
Site Admin
Posty: 11713
Rejestracja: 21 września 2005, o 14:05
Lokalizacja: Bilbało!
Kontakt:

PREMA

Post autor: Autor » 16 lipca 2006, o 19:24

Obrazek
Zajmuję się zarabianiem pieniędzy

Obrazek Marcin Sztandera, 17-06-2006

Ciekaw jestem, czy wojewoda Grzegorz Banaś weźmie odpowiedzialność za "Premę". Teraz, słysząc jego wypowiedzi, ma się wrażenie, że wziął - mówi Michał Sołowow, kielecki biznesmen.

Michał Sołowow: Prawdę mówiąc, "Prema" nie jest mi potrzebna. Nie stanowi uzupełnienia żadnego interesu, który prowadzę. To dla mnie inwestycja atrakcyjna przede wszystkim dlatego, że jest zlokalizowana w Kielcach. Tutaj mieszkam, tu żyję i tu jest mi łatwo nadzorować nowy biznes. Chciałem zrobić w Kielcach jakiś fajny projekt produkcyjny. "Prema" ma dobrą załogę, ciekawy zespół inżynierów, potrzebuje prawidłowych narzędzi do pracy, czyli nowej technologii. Mogłem ją dostarczyć . Poza tym "Prema" to dziś firma, w której powstaje stosunkowo prosta pneumatyka, a moim pomysłem było stworzenie na jej bazie nowoczesnej wytwórni automatyki przemysłowej. To branża, która rozwija się bardzo dynamicznie i wydaje się perspektywiczna.

Ile razy nie udało się Panu przejąć firmy, o którą Pan zabiegał?
- "Prema" to pierwszy taki przypadek. Ta sprawa trwa już ponad cztery lata, dwukrotnie złożyłem ofertę ocenioną jako najlepsza. A potem nagle taka decyzja...

Dlaczego tak się stało?
- Nie wiem. W normalnej sytuacji regionalny inwestor, który chce na miejscu zainwestować swoje pieniądze, byłby bardziej poszukiwany niż inwestor zewnętrzny. Gdybym miał fabrykę w Australii czy USA, decyzję o jej zamknięciu łatwiej byłoby mi podjąć zza biurka w Kielcach. Inwestując tutaj, jestem skazany na sukces i muszę go osiągnąć. Moja determinacja byłaby o wiele większa niż przy innych projektach. Inwestorzy krajowi, a tym bardziej regionalni, powinni być preferowani, powinno się o nich walczyć. Zresztą to nasz błąd, a właściwie feler narodowy: nie lubimy się wzajemnie, nie uśmiechamy do siebie i nie szanujemy. No i nie szanujemy również swoich inwestorów.

Przecież ostateczną decyzje w sprawie „Premy” podjęło Ministerstwo Skarbu Państwa, a nie kielczanie.
- To prawda. Mam nadzieje, że kielczanie podjęliby inną. Szkoda tylko, że za takie decyzje nikt nie bierze odpowiedzialności. Ciekaw jestem, czy wojewoda Grzegorz Banaś weźmie odpowiedzialność za "Premę". Teraz, słysząc jego wypowiedzi, ma się wrażenie, że wziął. Mówi, że "Premie" jest potrzebny inwestor branżowy. Wydaje się, że wojewoda ma głęboką wiedzę w tej materii. Tylko co będzie, gdy zaczną się kłopoty w "Premie", np. z wypłatami? To realne zagrożenie, bo ta firma ma słabą sieć sprzedaży i brakuje jej technologii. Z tego powodu zagraniczni inwestorzy nie są zainteresowani jej kupnem. Po jej sprawdzeniu nawet nie składają ofert. Mało tego, wojewoda Banaś, do którego w tej sprawie dzwoniłem cztery razy, nie miał czasu, żeby oddzwonić. A wydaje się, że jestem tu największym podatnikiem i pracodawcą. Z wojewodami jest tak, że dziś są, jutro ich nie ma. Natomiast konsekwencje ich decyzji poniosą ludzie, w tym przypadku załoga "Premy".

W innych miejscach, w których Pan inwestuje, urzędnicy oddzwaniają do Pana?
- Realizujemy teraz poważne inwestycje na Ukrainie. Jestem przekonany, że - niezależnie od zmiany w jego składzie - każdy z członków rządu chętnie się ze mną spotka. I z dnia na dzień mogę porozmawiać z gubernatorem każdej obłasti [odpowiednik naszego województwa - przyp. red.], bo jestem poważnym inwestorem, który chce zostawić tu własne pieniądze.

Jak Pan skomentuje interwencję posła Przemysława Gosiewskiego, po której wstrzymano prywatyzację „Premy”? I wojewoda, i związkowcy podkreślają, że zablokowanie kupna przez Pana „Premy” to zasługa Gosiewskiego.
- Nie mam komentarza w tej sprawie.

Najmocniej protestowali jednak związkowcy. Bali się o pracę, o to co Pan zrobi z „Premą”.
- Żadna z moich firm nie upadła. Tu jest konflikt interesów pomiędzy załogą i szefami związków. Załoga prawdopodobnie nie wiedziała nawet o naszej ofercie. Tymczasem gwarantowaliśmy m.in. wypłacenie każdemu 30 tys. zł z tytułu prywatyzacji, utrzymanie umowy zbiorowej i zatrudnienia przez pięć lat. Zresztą zatrudnienie to był najmniejszy problem, bo i tak chciałem dodatkowo dać pracę 200-300 osobom. Gwarantowałem inwestycje za 20 mln zł, a realnie byłyby one większe.

Nie zgadzał się Pan na zaakceptowanie propozycji związkowców.
- Nie zgodziłem się tylko na jedną, kuriozalną rzecz - na imienne gwarancje zatrudnienia przez pięć lat. Chciałem spotkać się z załogą, bo myślę, że mógłbym ją przekonać. Ale związki zawodowe to zablokowały. Mogę się tylko domyślać, że byłem przedstawiony przed załogą jako krwiożerczy kapitalista, a przed politykami jako lewicowy radykał.

Jest Pan kojarzony z lewicą. To podobno miało być jedną z przyczyn interwencji posła Gosiewskiego.
- Nie mam poglądów politycznych, tylko gospodarcze. I pod tym względem są one skrajnie liberalne, nawet w porównaniu z obecną prawicą. Oczywiście, każdy z nas działa w określonej rzeczywistości, również politycznej. Gdybym miał teraz zaproszenie od prezydenta Kaczyńskiego na imieniny czy urodziny, to też bym poszedł. Bo władzy należy się szacunek. Jeżeli nie będziemy szanować własnej, wybranej przez naród władzy, również sami nie będziemy szanowani. Nie zatrudniałem i nie zatrudniam polityków. Zajmuję się zarabianiem pieniędzy.

Stoi Pan jednak na czele honorowego komitetu na rzecz utworzenia uniwersytetu w Kielcach. A ta inicjatywa jest jednoznacznie oceniana jako polityczna.
- To nie jest inicjatywa polityczna. Żadnego kapitału wyborczego nie zamierzam zbijać, ten element mnie absolutnie nie interesuje.

Może inni członkowie komitetu chcą zbić kapitał na Pana nazwisku?
- Możliwe, ale nie sadzę. To inicjatywa społeczna. Zaangażowali się w nią np. europarlamentarzyści, których trudno podejrzewać, że chcą coś ugrać podczas wyborów samorządowych. Na pierwszym spotkaniu byli politycy różnych opcji, i prawicowych, i lewicowych.

Przecież to konkurencja dla działającego już komitetu, na czele którego stoi poseł Gosiewski.
- Szczerze mówiąc, pobieżnie czytam lokalne gazety i nawet nie wiedziałem, że istnieje już konkurencyjny komitet, któremu przewodzi poseł Gosiewski. Po prostu Stanisław Wróbel [redaktor naczelny "Echa Dnia" - przyp. red.] zaprosił mnie na spotkanie i zgodziłem się. Utworzenie uniwersytetu to świetna idea, którą zawsze będę wspierał. Potem wybrano mnie na przewodniczącego tego ciała, chociaż trochę się wzbraniałem. Tłumaczyłem, że biznesmen na tym stanowisku w dzisiejszym otoczeniu źle się kojarzy. Zostałem jednogłośnie wybrany. Nasza inicjatywa nie jest konkurencyjna. Bo przecież jeżeli zrobi to komitet Gosiewskiego, to też wszyscy będziemy się bardzo cieszyć. A ponieważ cel jest jeden, może warto zastanowić się nad współpracą. I w swoim imieniu w pełni ją deklaruję.

W komitecie zabrakło władz uczelni. To niezbędne przy planach łączenia Akademii Świętokrzyskiej z Politechniką Świętokrzyską.
- Na sali byli przedstawiciele władz obu uczelni. Moim zdaniem ta inicjatywa obywatelska ma znacznie większe szanse na realizację niż dłużej działający komitet. Przecież już od 10 lat się mówi o tym pomyśle, powstają jakieś ciała, a uniwersytetu nie ma. A tu po zebraniu określonej liczby podpisów jest ustawa, która mobilizuje, a nawet wręcz zmusza, uczelnie do współdziałania.

I to mówi Pan, gospodarczy liberał? Przecież to administracyjne kreowanie rzeczywistości.
- My mówimy o państwowych uczelniach, które powinny reagować na oczekiwania obywateli. Tak się jednak nie dzieje i wciąż nie mamy w Kielcach uniwersytetu. Jeżeli sto tysięcy kielczan wypowie się za powołaniem uniwersytetu, wydaje się to wystarczającym argumentem. Decyzję w tej sprawie powinni i mogą podjąć obywatele. To chyba skuteczniejsza metoda niż powołanie kolejnego komitetu politycznego.

Co skłoniło Pana do przeniesienia siedziby Barlinka do Kielc?
- Rozwijamy nasze inwestycje na Wschodzie, fabryki w Polsce też radzą sobie bardzo dobrze. Stąd znacznie łatwiej będzie zarządzać. Poza tym teraz tu będą odprowadzane podatki, a przy okazji - dzięki budowie nowych biur - uda mi się poprawić wygląd części Kielc.

Podobno kiedyś powiedział Pan, że budowanie wystawnego biura oznacza, że firma zaczyna się staczać. Teraz stawia Pan trzy takie obiekty, chociaż faktycznie mniej okazałe niż np. Exbud.
- Buduję te biura trzydzieści lat później. Po prostu zaczyna brakować nam miejsca. Zatrudniam około 12 tysięcy osób, a 16 tysięcy z nami współpracuje. Musimy stworzyć naszym ludziom odpowiednie warunki do pracy.

Jaka, Pana zdaniem, jest szansa rozwoju dla Kielc?
- Mamy dużo dobrych firm, takich jak Kolporter, NSK Iskra, Cementownia Małogoszcz oraz wiele innych w branży materiałów budowlanych - i nie tylko. Byliśmy kiedyś zapleczem budowlanym Polski i to, niestety, straciliśmy. Szansą Kielc powinna być specjalizacja w usługach, nie tylko tych budowlanych. Także takich, które dzięki telekomunikacji można świadczyć na odległość. A tu potrzebne są określona wiedza i umiejętności. Dlatego niezbędny jest mocny uniwersytet.

ODPOWIEDZ